Niewiele osób zdaje sobie sprawę, że urocze i nieszkodliwe pingwiny to nie jedyne mieszkańcy Antarktydy. Na zaśnieżonej pustyni czają się stworzenia, których zdolności są ponadprzeciętne. I właśnie o tych mieszkańcach będzie moja opowieść. Polarnicy nie lubią o nich mówić. Każdy, kto podróżował w głąb wiecznej zmarzliny, boi się ich. To oni żyli na Antarktydzie na długo przed przybyciem ludzi. I ci, którzy są gotowi z całych sił bronić swojego terytorium przed nieproszonymi gośćmi. Po raz pierwszy stali się znani dzięki sowieckim polarnikom. To ZSRR przodował w badaniu tajemnic lodowej pustyni. I jest całkiem oczywiste, że to nasi ludzie musieli zapłacić za to najwyższą cenę…
Pierwszy kontakt z nimi miał miejsce podczas akcji rozpoznawczych w połowie XX wieku.W latach pięćdziesiątych radzieccy odkrywcy aktywnie eksplorowali nowe ziemie. Już w lipcu 1955 roku Unia założyła pierwszą stację badawczą na Antarktydzie pod nazwą Mirny.
Rozpoczynając budowę, prace ruszyły pełną parą. Nikt jednak nie odwołał badań terenu.Specjaliści mieli przeprowadzić geoposzukiwania terenów sąsiadujących z Mirnym.
Ze względu na strach przed nieznanym było dużo ludzi, dlatego rekonesans prowadzono w małych grupach liczących zaledwie 5-6 osób. Z wyposażenia mieli jeden pojazd terenowy, do którego przyczepił się domek na narty.Napoczątku 58 roku skompletowano właśnie taką grupę, którą wysłano na eksplorację ziem Wilkesów. Zgodnie z planem mieli pracować offline przez kilka tygodni. A w takim przypadku pojedzie do nich pogotowie ratunkowe.Mieli przeprowadzić ankietę i pobrać próbki z pokrywy lodowej. Uzyskane dane mogą lepiej zrozumieć Antarktydę… ale…
Siedem dni później grupa udała się w głąb kontynentu, gdzie spotkała ich burza śnieżna, która pochłonęła ich i stację Mirny. Śnieżyca była tak silna, że już kilka metrów od domu można było się zgubić, nie wiedząc, że jest blisko ciepła…Ale to była tylko połowa kłopotów. W końcu ci, którzy wyruszyli na podbój Antarktydy, nie powinni bać się śnieżyc.Znacznie gorszy był fakt, że przez trzy dni nie było kontaktu z grupą zmarłych. I to jest sytuacja awaryjna.
Dyrekcja wpadła w panikę. Konieczne jest zorganizowanie poszukiwań… ale jak? Pogoda szalała. Helikoptery nie wchodziły w grę. Taka sama sytuacja jest z samolotami. Nawet gdyby udało im się wtoczyć samolot na pas startowy, najsilniejszy wiatr po prostu go przewrócił. Wysłać kilka wypraw ratunkowych na traktorach? Ale gdzie? Grupa poruszała się dalej. Ostatnia otrzymana od nich wiadomość: „Zamykamy Obóz. Będziemy kontynuować drogę”.Ale kiedy otrzymali następną wiadomość, zaczęła się prawdziwa panika. Udało mi się wykrztusić tylko kilka słów: „Koszmar. Nie ma już nikogo”.
Później udało się potwierdzić, że wiadomość została wysłana przez ich radiooperatora. Ale o czym on mówił? Pozostało tylko zgadywać.Burza ucichła tak nagle, jak się zaczęła… jakby ktoś przekręcił dźwignię. Praca na stacji została natychmiast wznowiona. Technicy nie marnowali ani minuty. Piloci czekali, aż samolot będzie gotowy. W ciągu godziny był w powietrzu.Rozpoczęły się długie i wyczerpujące godziny oczekiwania na wieści od pilotów. Kilkakrotnie przelatywali nad swoją trasą. Spodziewano się najgorszego. Wielu było przekonanych, że zamieć zatarła wszelkie ślady. Wkrótce jednak dopisało im szczęście… Na czystym śniegu jeden z pilotów dostrzegł czarną sylwetkę. Po zejściu zobaczyli cały obraz… i byli, delikatnie mówiąc, w szoku.
Traktor grupy wystawał z krateru. Kilka metrów dalej porozrzucane są zniekształcone i zwęglone kawałki metalu.Po zgłoszeniu do bazy tego, co widzieli, ratownicy ruszyli wzdłuż współrzędnych.Kiedy przybyli na miejsce, zobaczyli dwóch członków grupy wychodzących spod kokpitu, słysząc hałas silników.Błagali o wywiezienie stąd do bazy, z kontynentu, do Moskwy…Podczas przesłuchania wszystko, co przesłuchujący zrozumieli, to to, że grupa napotkała nieznaną formę życia, która wyglądała jak wielkie kule światła, dotyk co powoduje zapłon.
https://x-files.site/news.php?readmore=11746
1137